Mieszkam na odludziu. No, o tym wszyscy doskonale wiecie, wystarczy spojrzeć na zdjęcia z Domkiem pod Orzechem w roli głównej. I choć lubię tę swoją głuszę, to raz na jakiś czas także i ja potrzebuję towarzystwa innego niż tylko Ślubny.
Sąsiedzkie wizyty
Najczęściej odwiedzam wówczas
sąsiadów, zwłaszcza, gdy mają dzieci, bo jednak powoli i kontakt
z dziećmi znów jest mi potrzebny. O ile rok temu zdarzało mi się
„pożyczyć sobie” dwie dziewczynki z pensjonatu, z którymi
chodziłam na spacery i jeździłyśmy na sankach, o tyle w tym roku
towarzyszę zabawom małej Zosi spod lasu i wspólnie z jej mamą
bawimy się zarówno w domu , jak i na dworze.
Teraz, gdy spadł
śnieg wspólnie wybudowałyśmy zamek ze śniegu no i oczywiście
ulepiłyśmy bałwana. ( rodzice Zosi prowadzą biuro turystyczne, szukacie niebanalnego sposobu na spędzenie czasu w Kotlinie Jeleniogórskiej i okolicy? Szukajcie ich tu: Discover Silesia )Izerski Włóczykij
Prawdziwym świętem są jednak dla
mnie mini spotkania blogerskie, jakie zdarzają się w Domku pod
Orzechem co jakiś czas.
Moimi gośćmi są blogerzy podróżnicy,
włóczykije sudeccy. I tak kilka tygodni temu odwiedził nas Izerski Włóczykij. Nasza blogowa znajomość rozwijała się już od kilku
miesięcy, więc zupełnie naturalnym wydawało się, że czas ja
przenieść na płaszczyznę realistyczną. I choć mój gość jest
w wieku moich dzieci, to kolejny raz okazało się, że w przypadku
pasjonatów wiek zupełnie nie ma znaczenia. Co ciekawe, nieufny
zazwyczaj Gringo został obłaskawiony prawie natychmiast i chyba
pierwszy raz nie szczekał na nieznajomego. O efektach naszych
pogaduszek przy kawie i cieście możecie przeczytać na blogu
Izerskiego Włóczykija.
Krzysztof i Jan
Ostatni weekend stał pod znakiem
innej blogowej znajomości. Oto po rocznej przerwie zawitali a
naszych progach Krzysztof z Janem (tzn, Krzyś po rocznej, Jaś po
dwuletniej, bo rok temu zmogła go choroba)
Spotkania z tymi dwoma wędrowcami
sudeckimi przeszły już chyba do tradycji. Z Krzysiem widujemy się
regularnie od kilku lat umawiając się na zmianę latem w Ustroniu
Morskim, gdzie stacjonuje jego lunapark, zimą w Domku pod Orzechem.
Tegoroczne spotkanie miało jednak
odmienny charakter, bo po wielu namowach udało się przekonać
Krzysia, żeby nie zrywał się ze snu niedzielną nocą , by dotrzeć
na świt w Izery, lecz po ludzku przyjechał w sobotę i przenocował.
I tak w sobotni wieczór dwaj wędrowcy zawitali w nasze progi:
wysoki Krzysztof, dla którego nasz domek jest nieco za niski i
znacznie niższy Jaś. Panowie różnią się nie tylko wzrostem, ale
także temperamentem i ich przyjaźń zawsze mnie zadziwia.
O ile Krzyś jest niezwykle poważnym
człowiekiem o filozoficznym nastawieniu do świata, o tyle Jaś to
rodzaj figlarza facecjonisty, który przysłowiami, cytatami i
anegdotami wszelakimi sypie jak z rękawa.
Przyznacie, że z takim duetem nie da się nudzić, a czas biegnie niesamowicie szybko.
Przyznacie, że z takim duetem nie da się nudzić, a czas biegnie niesamowicie szybko.
Zatem sobotni wieczór minął nam
niepostrzeżenie. W niedzielę panowie wybrali się w góry,
podziwiać Tytoniową Ścieżkę oraz widoki z Kamienicy, o czym
przeczytacie na ich blogach, a ja przygotowałam obiad. Popołudnie
znów upłynęło nam na pogaduchach i gdy przyszedł czas
pożegnania, strasznie ciężko było się rozstać.
O tym, jak ciekawie mijał nam czas
niech świadczy fakt, że żadne z nas nie pomyślało o zrobieniu
choć jednego wspólnego zdjęcia! Po prostu nie było na to czasu.
Menu
Na spotkania z Krzysiem i Jasiem staram
się zawsze przygotować coś na wskroś mojego. Dania, których nie
znajdzie się w żadnej innej kuchni.
W tym roku na sobotę przygotowałam
zupę krem z białych warzyw, czyli pasternaku i topinambura oraz
deskę serów, wędliny własnego wyrobu i warzywa (część jeszcze
z przydomowego ogródka)
Na niedzielę był gulasz
warzywno-mięsny wołowo-wieprzowy oraz szare kluski kładzione i
czerwona kapusta. Do tego ziołowa herbatka oraz na deser murzynek.
Jeśli wcześniej nie kliknęliście w
odnośniki do blogów, to teraz zróbcie to koniecznie!
Ależ tam musiała być wspaniała atmosfera, skoro zapomnieliście zdjęć. Super.
OdpowiedzUsuńI co ciekawe, zdarzyło nam się to kolejny raz! W sumie z czterech spotkań w Domku nie mamy żadnego wspólnego zdjęcia!
UsuńJak nie było czasu ani myślenia o robieniu zdjęć to na pewno było Wam tam cudnie:):)
UsuńPo dwóch dniach choroby przejrzałem dobrze na oczy, więc włączyłem komputer i po zalogowaniu na googlach od razu zobaczyłem nowy wpis u Ciebie.
OdpowiedzUsuńTo już ponad tydzień minął od naszego spotkania! Czas biegnie stanowczo zbyt szybko.
Nakreśliłaś ciekawą sylwetkę Janka. Zapytam się go, czy takim widzi siebie :-)
O zdjęciach ja też nie pomyślałem. Zauważyłem, że rasowy fotograf odruchowo zabiera aparat, ja muszę specjalnie o tym pamiętać, a później pamiętać jeszcze o zrobieniu zdjęć.
Sobotnia zupa była bardzo dobra. Smak delikatny, nienarzucający się i oryginalny, jak to zwykle w Twojej kuchni. Myślę, że znakomita większość pań i panów parających się gotowaniem nie wpadłaby na pomysł stworzenia takich zestawień. To właśnie, ta Twoja intuicja w kuchni, zadziwia mnie.
A o zdjęciach może będziemy pamiętać przy okazji następnego spotkania.
Naprawdę to już tydzień? Dziękuję, Krzysiu :) Jak wiesz, nie lubię gotować potrw "zwyczajnych". Do każdej muszę dać coś swojego!.
UsuńKurczę, widzę, że Panowie zrobili sobie całkiem niezłą wycieczkę na Kamienicę - może i pogoda nie była idealna, ale ten deszczyk, mgła i prawdziwie izerska idylla w okolicach Kamienicy zachęciły mnie jeszcze bardziej żeby odwiedzić to miejsce, póki jeszcze drzewa nie zasłaniają panoramy. Nie sądziłem, że jest tam tyle dobrych dróg, no i asfaltów.
OdpowiedzUsuńPawle, każdy, kto wejdzie na Kamienicę jest nia urzeczony! czas na Ciebie!
UsuńCzasami mam ochotę przenieść się na takie odludzie zwłaszcza że moje miasto powoli staje się tak zatłoczone że jest człowiek na człowieku :(
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie życia w tłoku!
Usuńświetne są takie spotkania! a zupki jestem bardzo ciekawa, bo takiego smaku nigdy nie próbowałam :)
OdpowiedzUsuńAniu, pewnie, że nie próbowałaś, bo przepis jest autorski ;)
UsuńPiękne spotkanie..piękne miejsce...Radosnych Swiąt życzę pelnych śniegu ale bez przesady:):) I wędrowców wnoszących DOBRO do domu:):)
OdpowiedzUsuńDziękuję Pat Loyal! W Doku pod Orzechem tylko tacy wędrowcy się pojawiają.
UsuńKto tam myśli o zdjęciach skoro ważniejsze pewnie były rozmowy:D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Agnieszko, nawet Jan, który nie rozstaje się z aparatem, tym razem wyjął go tylko by sfotografować filiżankę i ciasto;)
UsuńAniu, tak mnie odebrałaś, jako figlarza? Szybko mnie rozszyfrowałaś. Ale, niech no ja się trochę bardziej ośmielę i dojdę do siebie. Miałem taki nieprzyjemny czas w moim życiu, ale to powoli mija.
OdpowiedzUsuńAniu, jeszcze raz Tobie i Ślubnemu chce podziękować za miłe chwile.
Jasiu, zawsze jesteś u nas miłym gościem.
UsuńSzkoda, ze nie macie zdjęć, ale pewnie wypad byl udany :)
OdpowiedzUsuńWidać powoli powstaje Dom z kulturą pod orzechem.
OdpowiedzUsuńMOżan tak to nazwać :)
UsuńJeszcze 30 lat i domek stanie się legendarny. Pomyśl o plenerze malarskim latem. Warto spojżeć na Izery innymi oczami.
UsuńDOmek pod Orzechem już est legendarny ;) Dzieciaki z mojej byłej szkoły (teraz już dorośli) ciagle wspominają te wyjazdy!
UsuńTakie kameralne spotkania są super!
OdpowiedzUsuńMasz rację!
UsuńChoć nie powiem - wielkie imprezy też są fajne, ale jak się już ma paczkę znajomych blogerów.
UsuńWspaniałe spotkanie. Takie wypady muszą być naprawdę rewelacyjne :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię przyjmować takich gości!
UsuńCzasami marzy mi się taka głusza, z dala od ludzi i zgiełku. Sama wprawdzie mieszkam na wsi - ale z tą dawną, prawdziwą wsią nie ma to już zbyt wiele wspólnego.
OdpowiedzUsuńNo tak, wsie bywają rózne, a ja mieszkam nawet nie na skraju wioski, a w przysiółku.
UsuńFajnie miejsce. Musze przyznać, że ponad wszystko urzekło mnie menu ;)
OdpowiedzUsuńWYmyślanie potraw to moja specjalność.
UsuńMiło jest spotkać się z osobami o wspólnej pasji jaką jest blogowanie. Zazdroszcze Ci tego spokoju wokół domu
OdpowiedzUsuńWIesz, tu pasją jest nie tylko blogowanie, ale takze chodzenie po górach i czytanie. Mamy mnóstwo wspólnych zaintereswań. A spokoju u mnie nie brakuje.
UsuńŚwietnie, że udaje się zorganizować takie spotkania :) Zupę krem z białych warzyw chętnie bym zjadła - musi być pyszna!
OdpowiedzUsuńZupy kremy to moje popisowe dania.
UsuńAle musiało być fajnie!Super. Ja się czuję taka daleka od takich możliwości. Ale kto wie co mnie jeszcze w życiu czeka?
OdpowiedzUsuńPewnie było wspaniale, spotkać się, móc podyskutować.... Oby w przyszłym roku też Wam się takie okazje nadarzały i aby było tak wspaniale, że aparat będzie odpoczywał w szafie.
Było cudownie! Przy czym warto pamiętać, że średnia wieku blogerów oscyluje ok. 60!
UsuńI nie ma w tym najmniejszego problemu! :)))
UsuńFajnie opisałaś spotkanie :) Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńBlogerskie znajomości, to znajomości na lata! Warto o nie dbać i je pielęgnować. I spotykać się od czasu do czasu, o!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
https://tamczytam.blogspot.com/2018/12/tylko-jeden-wieczor.html