Łąki nad Górnym Gierczynem
Z domu wyszłam przed dziesiątą, gdy listopadowe słońce zaczęło topić szron osiadły na pożółkłej trawie izerskich łąk. Pies szarpał się do przodu, więc i ja szłam raźnie w kierunku lasu na Blizborze.
Szybko jednak zrezygnowałam z tego kierunku- w cieniu było jeszcze mroźno, a ja potrzebowałam słońca. Szłam więc na granicy cienia, tak by przedpołudniowe słońce ogrzewało mnie. Tym sposobem strawersowałam Blizbor i dotarłam do najwyższych zabudowań Górnego Gierczyna. Ze zdziwieniem zauważyłam, że w nowoczesnym domu na zboczu panuje ożywiony ruch. Zazwyczaj, ta weekendowa chatka w górach stoi pusta, teraz biegały wokół psy i dzieci. Okrążyłam ją granicą lasu, by nie naruszać spokoju mieszkańców. Tak dotarłam do mojego ulubionego miejsca tej części wsi: ruin najwyższych domostw. Postałam chwilę na kamiennych murkach porośniętych żywą roślinnością i pomyślałam o dawnych mieszkańcach. Kim byli? Czym się zajmowali? Czy zachwycał ich widok z okna?
Źródliska Czarnotki
Poniżej ruin płynie środkowy potok zasilający Czarnotkę. Dolina strumienia jest zaskakująca: koryto ledwo ciurczącego cieku obudowane zostało dwumetrowym kamiennym murem i stopniami wodnymi! Jakże rwący musiał być to kiedyś strumień! Teraz dnem ledwo sączy się woda. Po kamieniach przeszłam na drugą stronę i wspięłam się na garb dzielący dwie odnogi Czarnotki. Starym kamiennym duktem doszłam do kolejnego cieku, który zasila zachodni strumyczek. przeskoczyłam bagnisko i znalazłam się na współczesnej leśnej drodze. A raczej rozjeżdżonym przez ciężki sprzęt pracujący w lesie dawnym trakcie. Głębokie koleiny zapełnione były brudną lepką mazią. Na szczęście środkowa część drogi pozwalała bezpiecznie iść przed siebie.
W czasie poprzedniej bytności tutaj spłoszyły mnie odgłosy myśliwskiego polowania. Tym razem postanowiłam sprawdzić, dokąd mnie poprowadzi droga. Domyślałam się, że jak wszystkie tego typu leśne trakty skończy się na górnym asfalcie, choć nie przypominałam sobie, bym tam podobną drogę widziała. I słusznie, bo tam, gdzie cieknie najbardziej na zachód położony dopływ Czarnotki, dukt nagle skręcił i oto już nie trawersowałam Barwnej lecz stanęłam na zboczach Zamkowej. Stało się zatem jasne, że wyjdę na polanie przy ruinach najwyższych zabudowań Kotliny.
Na Zamkowej Górze
W starej kopalni |
Stojąc na wprost ruin pierwszych zabudowań, tego wielkiego pensjonatu górującego nad wsią Kotlina, którego światła pamiętam z dzieciństwa, zastanawiałam się, co dalej. Stojące na parkingu samochody wskazywały, że w ruinach Kesselschlossbaude i na Skałkach Zakochanych są ludzie, a ja lubię w swoich górach pustkę, skierowałam się zatem w lewo asfaltem do zbiornika przeciwpożarowego. Po drodze skręciłam jednak do dawnej kopalni. Nagie granitognejsy poprzecinane kwarcowymi żyłami zachwyciły mnie jak zwykle. Nadal jednak nurtuje mnie pytanie, czego tu szukano, co znaleziono? Granaty? Rudę cyny, czyli kasyteryt? Pomyszkowałam po wyrobisku, zobaczyłam kolejne nielegalne wysypisko śmieci i wróciłam na asfalt. Nim dotarłam do skrzyżowania przy zbiorniku wodnym. I tu na kolejnym rozdrożu nie miałam już dylematu: ruszyłam ledwo widoczną drogą wiodącą na szczyt Zamkowej.
Kobieta po 50 ;) |
Na tej krzyżówce to jedyna niewyasfaltowana ścieżka, więc wybór był oczywisty. Chwilę później stałam na szczycie. Mogłam usiąść na belkach popadającej w ruinę ambony myśliwskiej, napić się kawy i posilić. Towarzyszące mi w górach psy: Gringo i Riko dostały psie przysmaki i przez chwilę odpoczywaliśmy, obserwując krążącą nad nami parę kruków. Niestety sielankę przerwał huk motorów jadących doliną.
Tajemnice Zamkowej Góry
Ze szczytu schodziłam bez szlaku, zastanawiając się po raz nie wiem który, gdzie znajdowała się legendarna średniowieczna warownia, której ruiny zaznaczone są jeszcze na dziewiętnastowiecznych mapach.
Riki i Gringo nieodłączni towarzysze wędrówki |
Zamiast niej, odkryłam wielką dziurę w ziemi, czyli pozostałość po sztolni. Z lasu wyszłam wprost na Skałki Zakochanych. Riko pobiegł je pozwiedzać, ja zaś wypatrzyłam niewielką wychodnię skalną poniżej i to na nie usiadłam, by podziwiać widoki na Pogórze i dopić resztę kawy z termosu. Siedząc tak, rozmyślałam nad wszystkimi tajemnicami Zamkowej Góry. To niesamowite, że ten niewielki, mało znany szczyt na peryferiach Kamienickiego Grzbietu w Górach Izerskich kryje jeszcze tyle nieodkrytych i ciekawych miejsc. Pewnie wrócę tu niedługo, by jeszcze trochę pokręcić się po Zamkowej i zebrać w jedno wszystkie te tajemnice góry.
Zbliżała się pora obiadowa, więc bez ociągania, choć jeszcze pełna listopadowej zadumy przeszłam aleją wśród ruin niemieckiego schroniska i chwilkę postałam na punkcie widokowym, na którym zmotoryzowany podziwiacz widoków siedział w aucie i przez szybę patrzył na panoramę Pogórza Izerskiego. A potem zeszłam do wsi, wdrapałam się na zbocza Kufla i gdy Ślubny zrywał zieloną pietruszkę do obiadu stanęłam przed Domkiem pod Orzechem.
Przyznacie, że Góry Izerskie są nie tylko piękne, ale kryją wiele nieodkrytych jeszcze tajemnic.
Przyznacie, że Góry Izerskie są nie tylko piękne, ale kryją wiele nieodkrytych jeszcze tajemnic.
Lubicie moje spokojne wędrowanie?
Zapraszam na pozostałe posty, w których Góry Izerskie są na pierwszym planie:
Listopad mnie również zaskoczył pogodą ;) trzeba korzystać póki można.
OdpowiedzUsuńTa... właśnie spadł śnieg :)
UsuńCudne widoki, zazdroszczę
OdpowiedzUsuńW tych widokach zakochują się wszyscy!
UsuńNiezmiennie bardzo Wam zazdroszczę, że mieszkacie w takich pięknych okolicach. Często jeżdzimy w tamte rejony - i żałujemy, że nie możemy mieć ich bliżej na co dzień.
OdpowiedzUsuńZnam to uczucie. 25 lat mieszkałam nad morzem :)
UsuńBym się wybrała na taką wycieczkę :-)
OdpowiedzUsuńWierzę :)
UsuńNie no pięknie! I z domku pod orzechem taki spacer jest na wyciągnięcie ręki!
OdpowiedzUsuńWłaśnie to jest najlepsze! Góry na wyciągnięcie ręki.
UsuńPiękne tereny :)
OdpowiedzUsuńO tak!
UsuńZ utęsknieniem czekam na wycieczkowe wpisy, bo albo znajdziesz coś nowego, albo pójdziesz inną trasą niż zawsze - ale to w sumie duży plus naszych gór i pogórza - można wędrować po prostu przed siebie. Izerskie 200-300 lat temu - to dopiero musiała być szkoła przetrwania. Te ruiny chat na samej górze, gdzie pewnie docierała ledwo widoczna zabłocona droga, wszędobylska wilgoć i chłód, a do tego praca w kopalniach i wyrobiskach. Brrr :D Dobrze, że te miejsca nie są jeszcze tak popularne turystycznie - albo inaczej - wydaje mi się, że kopalnia i ścieżka w Krobicy wystarczą.
OdpowiedzUsuńChodzenie alternatywne to moja specjalność. Mam wrażenie, że gdy zaczynam wyczuwać ślad własnych butów, natychmiast zmieniam drogę. A dzięki temu za każdym razem widzė coś nowego. Co do ruin w górnej części, to może być też tak, że mieli kamienny dobrze utrzymany dukt i wodę w strumieniu na wyciągnięcie ręki. Ale życie było trudne, bo zimy mroźniejsze. Lud tu jednak był twardy i do takich warunków i do ciężkiej pracy przywykły, no i do roboty mieli blisko 😂 tak, patrząc na śmieci przy punkcie widokowym, potwierdzam:dobrze, że nie ma tu więcej atralcji turystycznych.
UsuńTeż lubię odkrywanie starych miejsc, opuszczonych osad, śladów ludzkich; na Twoim Pogórzu, Aniu, tyle ukrytej historii, o której nie mam bladego pojęcia, więc czytam z ogromną ciekawością; czyżby na obiad był rosołek posypany zieloną pietruszką? pozdrawiam serdecznie:-)
OdpowiedzUsuńWiesz, Mario, sama odkrywam dopiero te niesamowite miejsca. A na obiad był kurczak, surówka z kapusty, purre z ziemniaków i to do niego Ślubny potrzebował pietruszki (to jego popisowane danie ;) )
UsuńDobrego masz Ślubnego, że Ci obiad gotuje, gdy Ty sobie po lesie biegasz.:))) Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWiększośc obiadu przygotowałam wcześniej, jemu pozostały ziemniaki.
UsuńDobrze masz, Aniu, mając możliwość wyjść wtedy, gdy widzisz, że pogoda odpisuje, i nie musisz żałować powrotu, skoro jutro czy pojutrze znowu będziesz mogła pójść. Takie parogodzinne wędrówki mam za lepsze od całodniowych, skoro nie męczą tak mocno, no i świeższy umysł może więcej poczuć.
OdpowiedzUsuńTylko pozazdrościć.
A skąd Ślubny brał zieleninę?
Tak, mam dobrze ;) A zielenina z ogrodu , przeież mam już całkiem spore grządki :)
UsuńCudowna masz te okolice, aż się chce wyjść z domu na spacer 😊
OdpowiedzUsuńZgadza się, wychodzę praktycznie codziennie.
UsuńChętnie wybrała bym się z Tobą na taki spacer. Otoczenia natury dobrze na mnie działa
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że kiedyś się wybierzesz :)
UsuńPiękne widoki, aż chce się biec na spacer :)
OdpowiedzUsuńI wiesz, że nigdy się nie nudzą?
UsuńMieszkasz w naprawdę ślicznej okolicy i jakie masz zacne towarzystwo :)
OdpowiedzUsuńO tak! Psy są świetnymi towarzyszami wycieczek.
UsuńFajnie jest sobie tak potuptać... tylko to dzikie wysypisko 🤬
OdpowiedzUsuńEch, daj spokój, ilość śmieci w okolicy jest porażająca!
Usuńcudne widoki, uwielbiam takie wędrówki
OdpowiedzUsuńNo to jak już będę miała skończone pokoje na poddaszu, koniecznie musisz mnie odwiedzić.
UsuńZajrzałem tutaj jeszcze raz, teraz inaczej, bo przecież niektóre miejsca widziałem parę dni temu. Teraz są bardziej swojskie.
OdpowiedzUsuńNo zapewne :)
UsuńWidoki piękne, jesień przyjmą. Ja na kilka miesięcy zmuszona jestem mieszkać w Szczytnie, tu jesień też piekna
OdpowiedzUsuń