Zima jest ok. zwłaszcza
zima górach
ze śniegiem. Nawet jeśli trwa już ponad półtora miesiąca. Jest
tylko jedno ale... coraz bardziej brakuje mi słońca. Gdy więc
prognozy przewidują słoneczny dzień, planuje czas tak, by spędzić
go na świeżym powietrzu i łapać promienie słońca. Czasem pogoda
ze mnie zakpi i zamiast słońca jest mgła, a ja właśnie
zaplanowałam pranie i wieszanie tego prania na sznurkach oraz
sprzątanie u kóz. Czasem jednak wszystko wygląda idealnie. Tak
było w niedzielę.
Dokąd iść w słoneczny dzień?
Pytanie o trasę jest za każdym razem
podstawowym problemem zimą, bo ścieżki bywają zasypane i trudno
się nimi idzie, brodząc po kolana w puchu albo są zmrożone i nie
da się podejść pod górę. Zimą więc nie stawiam sobie ambitnych
planów, wychodząc z założenia, że i tak będzie, co będzie, a na
długie i wyczerpujące wędrówki będzie czas wiosną i latem. Zimą
idzie się, by iść...
W niedzielę jednak wymyśliłam, że
będę się włóczyć po łąkach tak, by nie wchodzić w cień i
cieszyć się cały czas słońcem. Stąd też wędrowałam zygzakami
po zboczach Dłużca powyżej Przecznicy i Radoszkowa.
Zima śnieżna i łagodna
Dzień był idealny. Dokładnie taki,
na jaki czekałam od początku zimy. Lekki mróz, dużo skrzącego
się śniegu, bezchmurne niebo z mocnym słońcem i zero powiewów
wiatru. Jeśli do tego dodamy, że nocą po górach snuła się mgła
i zostawiła po sobie szadź, to wiadomo, że pejzaże będą
zapierały dech w piersiach.
Z Domku pod Orzechem wyszłam wcześnie, by nie
uronić niczego z owego idealnego dnia. Szadź pokrywała gałęzie
drzew i łodygi suchego sielska, słońce odbijało się od śniegowej
tafli, która skrzyła się niczym osypana diamentami. Poszłam w
górę swojej łąki, a potem miedzami przeszłam w stronę Księżego
lasu. Zastanawiałam się chwilę, którędy iść potem, wybór padł
na ścieżkę ku mojej sadzawce, chciałam bowiem sprawdzić, na ile
strumień jest zmrożony.
Tegoroczna zima choć śnieżna, jest
bardzo łagodna i płytkie strugi, które w ubiegłych latach pokryte
były grubą lodową taflą, w tym roku stanowią trudną do
przebycia przeszkodę, rozlewając się po śródleśnych łąkach.
Także moja sadzawka nie zamarzła, ale
dojście do niej jest utrudnione przez zaspy i … wodę cieknąca
pod zaspami.
Skacząc z jednej kępy trawy osypanej
śniegiem na drugą, jakoś doszłam do strumienia bez kąpieli w
lodowatej wodzie (co innego morsowanie, a co innego woda w butach) a
potem wędrowałam łąką śródleśną, by dojść do rozległych
przestrzeni ponad Radoszkowem.
Zalane słońcem łąki
Nigdzie się nie musiałam spieszyć,
mogłam iść zachwycając się jaskrawym blaskiem słońca,
igiełkami szadzi na gałązkach, śladami dzikiej zwierzyny. Szłam
po białej śniegowej tafli, na której swoją historię zapisały
lisy, jelenie, sarny, zające i dziki.
Gdy doszłam do miejsca, które aż
zapraszało do odpoczynku, rozłożyłam koc, wyjęłam termos z
herbatą i usiadłam w słońcu.
Myśli popłynęły swobodnie, po raz
nie wiem który wyrażały wdzięczność za to, co mam. Za tę
niesamowitą wolność i beztroskę, za poczucie spełnienia i
możliwość bycia tu i teraz.
Gdy mieszkałam w mieście, żyłam w
ciągłym stresie i pośpiechu. Nawet lubiłam fakt, że ciągle się
coś dzieje i gdzieś pędzę, tylko potem odczuwałam chroniczne
wprost zmęczenie. Zmęczenie, które w końcu zmusiło mnie do
zmiany stylu życia, do zwolnienia i ucieczkę z miasta na moje
wielkie pustkowie.
Dzięki temu żyję wolniej, uważniej, zwracam uwage na drobnostki i cieszę się drobiazgami, które w końcu zauważam. Mam czas, by zatrzymać się przy oszronionej roślince, schylić się ku śladom dzikich zwierząt, wsłuchiwać się w ciche dwięczenie lodu na gałązkach.
Na stercie kamieni spędziłam cudowny czas, po
którym spokojnie zeszłam do strumienia , a potem znów łąkami,
idąc w poprzek stoku Stożka doszłam do górniczej ścieżki. Do
domu wracałam obchodząc Stożek.
To były dwie godziny spokoju,
zachwytów i beztroski.