poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Kowalówka – zapomniana siostra Tłoczyny i Kamienicy


Kowalówka (889 m.npm.) to całkowicie zalesiony, słabo zaznaczony szczyt należący do Kamienickiego Grzbietu w Górach Izerskich. Leży pomiędzy Tłoczyną i Kamienicą, jednak rzadko znajduje się na trasie izerskich wycieczek.

Wspomnienia z przeszłości


Przyznaję, że i ja poprzednim razem na Kowalówce byłam przez przypadek, w czasie jednej z licznych samotnych wycieczek po klęsce żywiołowej. Z tamtego czasu pamiętam całkiem łyse, osmolone niedawnym pożarem gołoborza. Na Kowalówkę weszłam wtedy, gdy wymyśliłam sobie, patrząc na starą sfatygowaną mapę, że idąc przed siebie, dojdę do Szklarskiej Poręby. Założenie było błędne, a ja znalazłam się w Antoniowie.

Szczyt ten ulubił sobie mój tato, choć ja czasem zastanawiam się, czy gdy mówił, że idzie na Kowalówkę, nie wchodził na Kamienicę. Z drugiej strony, świetnie orientował się w terenie i trudno uwierzyć, by źle nazywał szczyty. Może więc odkrył na Kowalówce to coś, co sprawia, że jedne miejsca lubimy bardziej od innych.


Cudowna pogoda na wycieczkę


Na wycieczkę ruszyłam około dziewiątej, zaraz po porannej kawie i śniadaniu. Ruszyłam w górę do lasu na zboczu Blizbora, leśnym duktem doszłam do szutrówki na Modrzewiową Drogę. Nie weszłam jednak jak zwykle prawą odnogą, lecz skręciłam w lewo i po przekroczeniu asfaltu zaczęłam piąć się zaśnieżoną ścieżką w górę. Nieco się zmachałam nim stanęłam na 5 drogach. Tęsknie spojrzałam na Tytoniową Ścieżkę, jednak wiedziałam, ze o tej porze roku, w czasie roztopów wędrówką nią jest praktycznie niemożliwa, bo kałuże zamieniają się w niewielkie głębokie stawki, które trudno okrążyć.


 Do rozdroża 4 drogi, skąd wiedzie ścieżka na Kowalówkę, postanowiłam iść najpierw niebieskim szlakiem do Płokowego Mostka, a następnie asfaltową drogą w górę. Nad Płoką spotkałam pierwszych ludzi: parę turystów idących na Sępią Górę oraz zdesperowanego rowerzystę, który zdziwił się, że na planowanej przez niego trasie leży jeszcze tyle śniegu i musiał zmienić plany. 


Wcale nie zdziwiłam się, bo cudowna wiosenna aura sprzyjała aktywności na świeżym powietrzu. Liczyłam się ze sporym ruchem na trasie. Wystarczyło jednak zejść ze szlaku, by znów być jedynym człowiekiem i przecierać drogę. Aż do 4 dróg towarzyszyły mi jedynie zwierzęce i ptasie ślady. Szło się szybko, choć nadal brodziłam w śniegu po łydki. Po jedenastej stałam na rozdrożu i spoglądałam na Kamienicę.

Którędy na Kowalówkę?


Na Kowalówkę można wejść na kilka sposobów. Najłatwiej skręcić w nieoznakowaną ścieżkę z dawnego przebiegu żółtego szlaku Rozdroże Izerskie- Przecznica, biegnącego właśnie przez Cztery Drogi. 


 Ten wariant i ja wybrałam, by trafić na dawno nie odwiedzany szczyt. O dziwo, dawnym żółtym szlakiem ktoś szedł kilka dni temu i widać było jeszcze duże ludzkie ślady. Gdy jednak szlak skręca w dół, a nieoznakowana ścieżka wiedzie pod górę, znów dreptałam po dziewiczym śniegu. Ważnym na tym etapie jest wejście w odpowiednią ścieżkę. Jeśli zbyt szybko opuści się żółty szlak, okrąża się Kamienicę, mając Kowalówkę po lewej stronie (już tak kiedyś zrobiłam i nieźle wtedy pobłądziłam)


Przyznam, że czułam podniecenie i zaciekawienie, wiedząc, że oto wchodzę na szczyt, odwiedzany tak dawno temu.

Rozglądałam się ciekawie, próbując zrozumieć tę miłość ojca do Kowalówki. Może to głazy mijane po drodze? Wreszcie stanęłam na miejscu, gdzie krzyżowały się ledwo widoczne ścieżki, a w centralnym punkcie stały dwa kamienne słupki.

Kawa z widokiem na góry


Od dłuższej chwili marzyłam już o kawie, którą niosłam w plecaku. Jednak taka kawa wymaga specjalnego miejsca. Zeszłam więc nieco poniżej szczytu w kierunku Wysokiego Grzbietu i znalazłam miejsce idealne: wygodne do siedzenia głazy, słońce świecące w twarz i widok na góry. 

Pijąc aromatyczny napój rozglądałam się ciekawie i wtedy mój wzrok padł na... kosodrzewinę! No … nie spodziewałam się jej tutaj zobaczyć!


Myślę, że posadzono ją tu w latach osiemdziesiątych, gdy po klęsce od nowa zalesiano nagie zbocza.

Chcesz postawić mi cappucino?


Kliknij: kawa dla Ani


Między Kowalówką a Źródłem św. Wolfganga


Mapa pokazywała ścieżynkę prowadzącą bezpośrednio do obecnego przebiegu żółtego szlaku. Podobała mi się ta ścieżka, gdyż nigdzie nie skręcała, biegła prościusieńko w dół. Niewiele myśląc ruszyłam przed siebie i już po chwili zrozumiałam, po co mi kije trekingowe! 


Dotychczas traktowałam je jako urozmaicenie treningu. Dzięki kijom pracuje więcej mięśni, także mięśnie rąk, które bardzo są mi potrzebne, gdy jeżdżę rowerem. Tym razem kijami podpierałam się, schodząc stromo w dół po zaśnieżonej ścieżynce. 



Oj! Ciężko było! Ale potem... Nagle stromizna się skończyła, a ja patrzyłam na zupełnie płaski teren porośnięty równym świerkowym lasem. Jakbym nie była w górach! Stałam jak urzeczona. W lesie moja ścieżka stała się prawie nie widoczna, potem rozwidlała się i... wybrałam nie tę co powinnam. Ale o tym przekonałam się kilkaset metrów dalej, gdy wyszłam na szutrowym dukcie jakiś kilometr od miejsca, w którym znaleźć się chciałam.

Byłam na żółtym szlaku pomiędzy Rozdrożem Izerskim a polaną, gdzie przed laty stała Bycza Chata. Minęłam polanę, na której odpoczywało dwoje biegaczy. Spojrzałam na ślady po historycznej chacie. Teraz, po zmianie przepisów można będzie w tym miejscu legalnie biwakować. A przyznam, że to idealna miejscówka: płaski teren, miejsce ogniskowe i bliskość wody sprawiają, że chętnie sama wybrałabym się tu z namiotem.


 Z tą refleksją doszłam do źródła, które ostatnio zostało ładnie oznakowane, podobnie jak inne atrakcje na trasie. Oznakowanie powstało dzięki współpracy gminy Stara Kamienica i Nadleśnictwa Szklarska Poręba. Szkoda, że w gmina Mirsk nie potrafi tak zadbać o atrakcyjność ścieżek na swoim terenie.


W Ciemnym Wądole

Kolejnym miejscem, do którego postanowiłam zejść był Ciemny Wądół.


Przed laty głęboki wąwóz, którym płynie Mrożynka był niesamowitym uroczyskiem. Ciemny las ograniczał dopływ słońca i panował tu tajemniczy półmrok. 


Obecnie tylko w kilku miejscach zachował się tamten zapamiętany z dzieciństwa klimat. Aby go poczuć, trzeba zejść z żółtego szlaku do brzegów Mrożynki i po prostu chłonąc piękno tego potoku. Jeśli chce się poczuć dzikość i magię izerską, to tu ona na pewno jest nadal obecna.

Wróciłam na szlak i nim doszłam do Dwóch Mostków. Tu spotkałam kolejną parę turystów, którzy zwątpili, czy idą w dobrym kierunku, chcąc dojść do Wolframowego Źródła.


 Pokazałam im trasę i skierowałam się do Radoszkowa. Przeszłam przez opustoszały przysiółek, w którym tylko stare drzewa i resztki kamiennych murów pamiętają o dawnej świetności tej niewielkiej miejscowości.

Łąkami nad Przecznicą doszłam do Przecznickiego Potoku, jednym z wielu mostków przeprawiłam się na drugą stronę i po kilku minutach stałam przed Domkiem pod Orzechem.

Pokonałam prawie 20 km, zrobiłam 30 tysięcy kroków i zobaczyłam kilka pięknych izerskich miejsc. To był cudowny dzień!

Spodobała Ci się wycieczka? Zapraszam na Doku pod Orzechem, pójdziemy gdzieś wspólnie!



24 komentarze:

  1. Jedna wycieczka, a tyle ciekawostek, miejsc, no i kilometrów sporo w nogach:-) tylko żonkile, ruiny i przewrócony płot po dawnych mieszkańcach; dobrze, że masz pieska do towarzystwa, samej byłoby trochę i straszno, i smutno:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię samotne wędrowanie, ale fakt Gringo to super towarzysz.

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy opis wycieczki, podoba mi się i czuję się zachęcona do wyprawy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pieknie opisałaś wycieczkę. Podziwiam, że sama wybierasz się na wędrówki. Ja się boję samotnie wędrować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja wędruję samotnie odkąd skończyłam 18 lat. Przez jakiś czas towarzyszył mi mąż oraz dzieci, ale dzieci się wyprowadziły, a Ślubny przestał nadążać.

      Usuń
    2. Ja uwielbiam takie przwodniki Ani. Pokazują, jak piękna jest Polska, przyroda i że warto czasami odwiedzić mniej znane miejsca.

      Usuń
    3. Dziękuję, Kasiu, bardzo mi miło.

      Usuń
  4. strasznie chętnie napiłabym się z Tobą cappuccino w takich okolicznościach przyrody <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Góry Izerskie jeszcze przede mną, ale zaznaczam sobie oba miejsca. Uwielbiam takie wskazówki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaznaczaj, a jak będziesz się wybierać, to daj znać!

      Usuń
  6. Wędrówki po Grzbiecie zimą i wczesną wiosną mają swój urok.Bezlistne drzewa nie przesłaniają widoków.Oswajamy się,Aniu, z nowym miejscem. W styczniu byliśmy na Tłoczynie, Kamienicy, Sępiej Górze.W niedzielę w drodze do rezerwatu krokusów podziwialiśmy widoki na Karkonosze spod Koziej Szyi.Kowalówka będzie następna.Tym razem koniecznie musimy wziąć kawę:))Pozdrawiam. Małgosia.




















    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kawa to bardzo istotna część wędrówki. Super, że wrastacie w miejsce i je poznajecie.

      Usuń
    2. Małgosiu, dziękuję ❤️ Ty wiesz, za co ❤️

      Usuń
  7. Dziękuję za ten wpis. Będę mieć teraz nowy kierunek na wycieczkę z Wrocławia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Wrocławia to faktycznie nie jest daleko, choć warto pokusić się o nocleg. Zapraszam do Domku pod Orzechem.

      Usuń
  8. Ja na szlaku jak są piękne widoki też przeważnie nie mogę doczekać się odpoczynku i kawy. Uwielbiam ten moment - cisza, spokój, kawa i przyroda :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Otworzyłem mapę i śledziłem szlak Twojej wędrówki.
    Pamiętam Ciemny Wądół, pamiętam. Dzikie, tajemnicze miejsce.
    Przewrócony stary płot drewniany, jak ten widoczny na zdjęciu, jest dla mnie jednym z symboli upływu czasu i naszej bezradności wobec niego.
    Ślubny nie nadąży za Tobą na szlaku??

    OdpowiedzUsuń
  10. Uwielbiam Ciemny Wądół, ale w pamięci mam ciągle widok z dzieciństwa, o wiele mroczniejszy. Dla mnie to zdjęcie z płotem jest symbolem triumfu natury.
    No niestety, Ślubny po 5 km ma dosyć.

    OdpowiedzUsuń