Beztroska wiosenna włóczęga po Kamienickim Grzbiecie marzyła mi się od tygodni, tylko wiosny wciąż brakowało. A ja chciałam iść po prostu przed siebie, najlepiej wciąż w górę. Poczuć krople potu na skroniach i wdychać powietrze przesiąknięte zapachem rozgrzanego igliwia i mokrej ziemi.
Gdy tylko okazało się, że niedziela ma być właśnie taka wymarzona, wiedziałam, że idę.
Chłodny nurt Mrożynki
Na szlaku byłam już po ósmej, gdy dzień dopiero jakby leniwie się rozkręcał. Słońce nieśmiało przeświecało przez wysokie drzewa ciemnego Wądołu, którym tym razem wchodziłam w stronę ukochanych szczytów. Od strumienia ciągnęło przyjemnym chłodem, woda zachęcająco szemrała, mrucząc mi do ucha zaproszenie do kąpieli. Nie pozostałam obojętna na te prośby. Zdjęłam ubrania, zanurzyłam się w lodowatej strudze, płynęła przeze mnie, omywała delikatnie pieszcząc skórę.
Potem spacerowałam po mchach, igliwiu, poczułam prawie mistyczną jedność z lasem, mchami, skałami... tak bardzo zatraciłam się w doznaniach zmysłowych, że... w tej pierwszej części wędrówki nie zrobiłam żadnego zdjęcia.
Przy Pogańskiej Kaplicy
A potem wróciłam na żółty szlak, ogrzewając się w coraz cieplejszych słonecznych promieniach. Nim doszłam do szutrowej drogi prowadzącej w kierunku Źródła św Wolfganga, lecz nie skręciłam do Stuletniej Wody, tylko w prawo ku Pogańskiej Kaplicy. Musiałam sprawdzić, czy miejsce, którego aura przeraziła mnie poprzednim razem, w słonecznym wiosennym blasku zaniknie. Miejsce wyglądało niewinnie. Rozświetlona podmokła łąka z kilkoma rachitycznymi brzózkami i jedną pokraczną, pokrzywioną sosną. Niby nic. Poprzednio wydawało mi się podobnie.
Tym razem byłam lepiej przygotowana. Założyłam czarownicową suknię i boso weszłam na grzęzawisko. Nie. Siła złych mocy nie poraziła mnie niczym w powieściach fantasy, ale nastrój niepokoju i jakby wyczekiwania na coś pozostał. Tak, jakby siły drzemiące w tym miejscu czegoś ode mnie chciały, lęk powrócił. Mimo to uklękłam na łące i dotknęłam trawy ociekającej wodą. Chwilę wsłuchiwałam się w siebie i otaczającą naturę, towarzyszyło mi uczucie niepewności, a potem wszystko jakby ucichło. Nadal jednak nie odczarowałam miejsca, nie chciałabym się tam znaleźć o zmroku lub w czasie wichury lub ulewy.
Na ten dzień miałam już dosyć mistycznych wrażeń, gdzie czułam na sobie oddech wymyślonej przez siebie bohaterki, Ulfy czarownicy, która tego dnia zdawała się mnie śledzić, podążać moim śladem, a nawet chwilami całkowicie brać mnie w swoje władanie, zagłuszając racjonalne myślenie Ani z Domku pod Orzechem.
Bezdrożami na Kowalówkę
W niedziele unikam szlaków turystycznych, bo na nich czasem spotkać można człowieka, a ja cenie sobie izerską dzikość. Dlatego w kierunku Kowalówki poszłam najpierw ścieżką, którą przed laty biegł żółty szlak, potem jednak szlak skręca, a ja dalej podążałam w górę, już bez ścieżki, przedzierając się przez powalone świerki, przeskakując wykroty. Mocno zsapana wdrapałam się na Kowalówkę, a widok z miejsca, gdzie siedziałam w czasie poprzedniej wycieczki był cudownym ukoronowaniem trudów wspinaczki. Siedziałam szczęśliwa i ze świadomością, że wciąż mam mnóstwo czasu, nigdzie się nie spieszę, bo w domu zapowiedziałam, że nie będę na obiedzie, zabrałam go bowiem ze sobą. Teraz też piłam kawę i podjadałam wielozbożowe placki, które idealnie nadają się na długą wędrówkę.
Moja królowa Kamienica
Już nie raz pisałam, że tu w moich górach Kamienica pozostaje nr 1. Nie mgło jej więc zabraknąć na dzisiejszej wycieczce. Ale i tym razem wybrałam niknącą między drzewami ścieżynę, której echo wiedzie wschodnim zboczem po zarastającym gołoborzu.
Tu jednak czekało na mnie kilka niespodzianek: poroże jelenia, zbielała czaszka jakiegoś zwierzęcia oraz... spore łachy śniegu, które trzeba było ominąć. I tak klucząc między kolejnymi zaspami zboczyłam z obranego kierunku i oto znalazłam się na doskonale znanej ścieżynce na szczyt Kamienicy. Do celu było jednak już bardzo blisko. Kamienica przywitała mnie wiatrem i szerokim widokiem, który zapiera dech w piersi każdego, kto tu przychodzi. I znów podobnie jak na Kowalówce poczułam niczym niezmącone szczęście, wiedząc, ze teraz mogę po prostu siedzieć wśród jagodzisk i karłowatych świerków. Trwaj chwilo, trwaj...
Co ciekawe, nie tylko ja wpadłam na ten pomysł, nieco na uboczu mignęli mi ludzie wtopieni w zielonoszare tło.
Schodziłam niepocieszona, że teraz to już jednak jest czas powrotu. Początkowo po prostu chciałam zejść na Modrzewiową Drogę i nią wrócić do domu, jednak w ostatniej chwili na skrzyżowaniu zamiast iść w lewo, skręciłam w prawo i znów byłam w dolinie Mrożynki, tylko z jej drugiej, jaśniejszej, „ucywilizowanej” i niestety zniszczonej, bo ograbionej z tajemnicy strony.
Drogę tę doceniam jedynie w czerwcu, gdy owocują poziomki lub, gdy jadę rowerem.
Z Dwóch Mostków skręciłam na Radoszków. Jeszcze tylko spojrzenie na Tłoczynę i już podążałam za szeptem dawnych mieszkańców Radoszkowa, kolejny raz przypatrując się porzuconym ruinom.
To była jedna z tych wycieczek, które na długo pozostają w pamięci.
P.S. 1. Jeśli masz wrażenie, że nie tylko Ulfa mi towarzyszyła, to masz rację, część trasy przeszedł ze mną młody fotograf, autor zdjęć Ulfy czarownicy.
P.S. 2. Z kim wypiję kolejną wirtualną kawę? Wirtualna kawa
Masz rację, Aniu. Na Grzbiecie Kamienickim, choć znam go od niedawna, czas wolniej płynie. A w niektórych miejscach jakby się zatrzymał.I w tym jego urok. Piękna relacja. Zjawiskowo wyglądasz na zdjęciach. Małgosia.
OdpowiedzUsuńDziękuję Małgosiu i zgadzam się z Tobą w stu procentach. Jak ładnie nazwałaś swój profil!
UsuńUrokliwa, wiosenna wędrówka. I czarownica czarująca była i piękne widoki. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńDziękuję. Tak, urokliwości tej wycieczce nie brakowało.
UsuńDziękuję.Bardzo nieśmiało wchodzę w internetowy świat.Od września, czyli od zakupu działeczki nad Mrożynką, robię zapiski na blogu.Taka pisaninka dla przyszłych wnuków. Mam jednak za mało odwagi, aby ujawniać adres. Introwertyczka ze mnie straszna. Pozdrawiam. Miłego dnia.Małgosia.
OdpowiedzUsuńPS. A tajemnicza Ulfa to kto?
Wiem, że czasem trudno wyjść ze swoją twórczością na zewnątrz. Ale miło mi będzie, jeśli kiedyś pozwolisz mi zajrzeć.
UsuńUlfa jest bohaterką tekstu, który piszę od dwóch lat. Rok temu wydawało mi się, że skończyłam, ale teraz poprawiam, dodaję. Chcę w świat wypuścić opowieść wciągającą i dopracowaną.
Aniu, natychmiast za tę powieść chwycę, działaj, poprawiaj, dopisuj, aż będzie gotowa dla Ciebie. :)
UsuńDziękuję, Izabelo. Po cichu liczę na wsparcie.
UsuńZdjęcia czarownicy Ulfy są piękne. Naprawdę, nie kłamię!
OdpowiedzUsuńŁadny tekst, Aniu. Nabrał cech tamtego tajemniczego miejsca.
Któregoś razu wszedłem w las chcąc znaleźć resztki ruin. Oczywiście nie znalazłem, ale ciekawe, jak daleko, czy jak blisko, byłem właściwego miejsca…
Na polskich mapach jest ona źle oznaczona. I ruin tam nie znajdziesz. Raczej właśnie aurę. Cieszę się, że udało mi się opisać nastrój.
UsuńMiejsca na pewno nietuzinkowe, taka wycieczka na długo zostaje w pamięci.
OdpowiedzUsuńO tak! Ta pozostanie na długo w pamięci.
UsuńCzasami lepiej zachować jakieś wspomnienia, dzięki temu dany wypad lepiej się wspomina.
UsuńWspaniała, wiosenne wędrówka. I przyznam, że aż Ci zazdroszczę, bo u mnie albo pogoda nie dopisuje, albo nie mam czasu
OdpowiedzUsuńMam to szczęście, że mogę dopasować swoje aktywności do pogody.
Usuńkawa w miłym towarzystwie to fajna sprawa, choć jak dla mnie herbatka i super jest!
OdpowiedzUsuńTak, czasem ważniejsze od napoju, jest towarzystwo.
UsuńTo miałaś niezłych towarzyszy podczas tej wycieczki :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie! Oddech czarownicy na plecach bezcenny.
Usuńfaktycznie to jedna z tych wycieczek, które zostają w pamięci, nawet z perspektywy widza ;-)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tak uważasz.
Usuńoj tak czasem warto pobyć samemu ze swoimi sprawami to ważne dla higieny psyhicznej;)
OdpowiedzUsuńMasz rację, ja ogólnie uwielbiam swoje towarzystwo.
UsuńGdzieś ostatnio przeczytałam, że warto mieć przyjaciół, ale też trzeba lubić przebywać we własnym towarzystwie. :)
UsuńNa pewno jest to też spora umiejętność, by lubić przebywać przez jakiś czas tylko ze sobą.
UsuńGdy opowiadam o swoich samotnych godzinach, ludzie czasem stwierdzają, że zwariowaliby ze swoimi myślami. Ja mam odwrotnie. Lubię samotność.
UsuńPokazujesz tu piękne miejsca i mało uczęszczane bezdroża.Mam nadzieję,że kiedyś uda nam się podążyć tym samym szlakiem :)
OdpowiedzUsuńMam taką samą nadzieję.
UsuńCudowne miejsce, pełne energii. A zdjęcia czarownicy cudowne. Pozdrawiam wszystkie siostry. Miejsce jest przepiękne, myślę że każdy powinien go poznać.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Ci się spodoba.
UsuńUwielbiam samotne wędrowanie pieszo bądź na rowerze. I nieprawdą jest, że można problemy zostawić w domu i z otwartym umysłem ruszyć na mniejszą czy większą wędrówkę. Wręcz przeciwnie, dopadają mnie myśli o tym co wokół mnie się dzieje niedobrego i choć w trakcie takiej wędrówki zazwyczaj i tak nie znajduję rozwiązania swych problemów to jakoś przez ten czas owe problemy owszem są, ale jakby obok, jakby za mgłą, jakby mniej ważne. A potem wracam do codzienności z nadzieją na kolejną wędrówkę walczę z każdym dniem.
OdpowiedzUsuńSamotna wędrówka na pewno nie rozwiązuje problemów, ale pozwala na nie spojrzeć z innej perspektywy lub właśnie tak jak piszesz, na czas wędrowania pozostają otulone jakąś mgłą.
UsuńNo zawsze może być tak, że problemów po prostu już nie ma.