„Diunę” Franka Herberta pamiętałam nieostro, raczej jako mgliste wspomnienie powieści, która z jednej strony zachwycała, z drugiej męczyła. Wtedy, te ponad 25 lat temu chyba jeszcze do niej nie dorosłam. A może miałam za mało czasu i cierpliwości, by się nią zachwycać. Pierwsza ekranizacja też nie była oszałamiająca. I w sumie decyzje o wyjeździe do kina na nową ekranizację „Diuny” podjęłam pod wpływem impulsu, recenzji przeczytanej na Instagramie.
Spontaniczny wyjazd do Jeleniej Góry
Nasz dom nadal przypomina plac budowy, więc 11 listopada koniecznie chciałam spędzić z dala od gruzu, pyłu i remontowego bałaganu. Kupiłam bilety na „Diunę” i dopiero wtedy zakomunikowałam Ślubnemu, że wyjeżdżamy. Oprócz kina zaplanowałam obiad na mieście, jakąś kawę. Okazało się jednak, że na obiad poszliśmy do KFC, bo było blisko multipleksu , a kawę wypiliśmy już w Heliosie. Nie mniej fakt wspólnego wyjazdu był dla mnie najważniejszy.
„Diuna”- film, który warto zobaczyć
Nie miałam sprecyzowanych oczekiwań wobec filmu, żywiłam jednak nadzieję, że opinie w Internecie nie były przesadzone i dobrze spędzę czas. Już po pierwszych minutach wiedziałam, że się nie zawiodę. Poetycki wstęp z nastrojową muzyką Hansa Zimmera i zamglone zdjęcia pustyni wbiły mnie w fotel. A potem było już tylko lepiej. Cudowne plenery, nastrojowe zdjęcia, świetnie uchwycony klimat poszczególnych planet rewelacyjnie splecione z muzyką sprawiają, że zdecydowanie jest to film do obejrzenia w kinie, a nie na ekranie telewizora. Znajdziemy tu zarówno monumentalne sceny wjazdu rodu Atrydów na pustynną Arakis , rozdzierające sceny walki i bohaterstwa, jak i niezwykle intymnymi, rozdzierającymi duszę rozterkami głównego bohatera, Paula Atrydy. Kreacja tego bohatera przypomina jak żywo romantyczne postaci z obrazów Caspara Friedricha, czy poematów z pierwszej połowy XIX w.
Reżyser, Denis
Villeneuve z nieco ciężkiej powieści Franka Herberta wybrał te elementy, które
mogą się w kinie podobać. Jest zatem mnóstwo emocji, bohaterstwa, zdrady, sennych wizji. Znalazło się miejsce na
rozważania ekologiczne, zestawiając ze sobą postawy dwóch antagonistycznych
rodów. Wątek polityczny ograniczono do niezbędnego minimum, by treść pozostała
zrozumiała. Ślubny stwierdził, że chwilami film mu się dłużył, czyli to, co dla mnie było atutem, go nudziło ;)
W pamięci pozostaną
mi na długo zarówno pustynne sceny z Arakis, jak i deszczowe z Kaladan. Z
przyjemnością też wsłuchiwać się będę w ścieżkę dźwiękową.
Nie oglądałam jeszcze tego filmu. Może w wolnej chwili się skuszę.
OdpowiedzUsuńMyślę, że może Ci się podobać.
UsuńKsiążka nieziemska, lecz wymagająca. Film to typowy, nieco lepszy blockbuster.
UsuńOglądałam tylko film. Wizualnie i dźwiękowo to świetna produkcja, coś dobrego dla fanów właśnie takich efektów. :)
OdpowiedzUsuńMam podobne zdanie.
Usuńja się czaję na ten film, mam nadzieję, że uda mi się go obejrzeć w kinie
OdpowiedzUsuńTo jest wybitnie film kinowy. Na małym ekranie, bez wielowymiarowej muzyki wiele straci.
UsuńGeneralnie jestem zwolennikiem tezy, iż kino jest w upadku jeśli nie potrafi wymyśleć nic nowego, tylko sięga po stare pomysły i faszeruje je nowoczesnymi efektami. Mało tego, jeśli chodzi konkretnie o Diunę, to niejako wychowałem się na produkcji D. Lyncha, a jako jego "wyznawca" niemal za świętokradztwo uważałem nową wersję. Jednak opinie z jakimi się spotykam, plus muzyka Zimmera powodują, że zamierzam wstrzymać się z oceną i wybrać do kina. Dopiero potem, ewentualnie, szykować stos dla D. Villeneuve 😉
OdpowiedzUsuń