Dolina jawiła mi się ciemną i tajemniczą. Pierwszy raz zobaczyłam ją w mgliste popołudnie 1 listopada. Nie miałam wówczas możliwości zejść ku wartkiemu potokowi, ale wiedziałam już, że na pewno tu wrócę. Pieszo. Bez roweru.
Ku ciemnej dolinie
Ilekroć wędrowałam w okolicach Zamkowej Góry, z zainteresowaniem spoglądałam na zachodnie zbocza, zastanawiając się, co kryje się w głębokiej dolinie. Dotychczas jednak nigdy dolina ta nie stała się celem moje wycieczki. Do teraz. W sobotnie przedpołudnie to tę dolinę wybrałam sobie za cel. Z domu wyszłam na tyle wcześnie, by nie być ograniczoną czasem. Szybko pokonałam zbocza Blizbora, który tym razem nie był celem, a właśnie drogą. Przekroczyłam jeden z cieków Czarnotki i zaczęłam się piąć ku Modrzewiowej Drodze.
I choć zbocze Wysokiej trawersuję wielokrotnie, to za każdym razem zachwyca mnie swoimi uroczyskami, mokradłami Czarnotki, zwalonymi pniami. Nie inaczej było tym razem. Nie zatrzymywałam się jednak, mając na uwadze swój dzisiejszy cel. Gdy znalazłam się na Modrzewiowej Drodze, szybko pomaszerowałam w kierunku zbiornika przeciwpożarowego. Gdy droga skręciła w lewo, ja zaczęłam schodzić bez drogi w dół.
W pewnej chwili trafiłam na stary dukt. Przekroczyłam go, by zejść jeszcze niżej. Chwilę później widziałam przed sobą cienką strużkę wody. Nie dało się jednak iść jej biegiem, bo w poprzek strumyka leżały świeżo zwalone drzewa, świadectwo „cięć pielęgnacyjnych”. Wróciłam na dukt, który obiecująco skręcił ku potokowi i chwilę później byłam już pewna, że doprowadzi mnie dokładnie do miejsca, w którym chciałam się znaleźć.
W dolinie Krobickiego Potoku
I tak było. Kilkaset metrów dalej moja droga wychodziła wprost na plac manewrowy dla ciężkiego sprzętu, miejsce do którego dojechałam w czasie poprzedniej wycieczki rowerowej. Teraz nie miałam roweru, mogłam zatem zejść po kamieniach w dolinę. Czułam przyjemne dreszcze i podekscytowanie, które towarzyszy mi zawsze, gdy znajduję się w nowym dla siebie miejscu.
Schodziłam powoli, rozkoszując się widokami. Niewielkim potokiem i monumentalnymi górami wokół. Dolina rzeczywiście jest tu głęboka. Z prawej strony piętrzy się stroma Zamkowa Góra, z lewej dolinę tworzą zbocza Sępiej Góry. Bukowy las o tej porze jest już dosyć jasny, ale i tak na dnie doliny zalegają cienie. Nieco powyżej prowadzi dosyć wygodny dukt leśny, co sprawia, że można iść albo samym brzegiem skacząc po kamieniach i przedzierając się przez chaszcze, albo iść ścieżką, śledząc strugę poniżej.
Było południe, gdy zdecydowałam się zrobić sobie przerwę na kawę. Usiadłam nad brzegiem zdjęłam buty, by przejść się po wodzie. Wyjęłam termos z kawą i pudełko z placuszkami. I gdy kontemplowałam swoją samotność… z góry spłynęli rowerzyści. Trzech pasjonatów enduro. Gringo zdenerwował się, że ktoś śmie zakłócać jego chwile z mamcią i zaczął szczekać. Pewnie zabawnie wyglądałam w połowie listopada w środku lasu biegnąc boso po szyszkach, by go odciągnąć od rowerów. Chwile porozmawialiśmy z przybyszami. Potem rowerzyści ruszyli dalej ścieżką, a ja wróciłam nad potok. Zebrałam swoje rzeczy i spokojnie ruszyłam dalej z biegiem strugi.
Co chwilę wzdychałam z zachwytem, robiłam kolejne zdjęcia. Byłam coraz niżej i coraz bliżej cywilizacji. W pewnej chwili zauważyłam samotną skałę po prawej stronie, zaś po lewej mój potok pokazywał, że w czasie ulewnych deszczy potrafi nieźle się rozlewać, zmieniać koryto i panoszyć się w dolinie. W reszcie znalazłam się na drodze, która doprowadziła mnie do wyjścia z kopalni św. Jan.
Powrót do domu
Mogłam skierować się do domu. Rozważałam różne warianty, miałam jednak na tyle czasu, by znów iśc bezdrożem, tym razem nieco wyżej.
Spenetrowałam okolice samotnej skałki, znalazłam miejsce niedawnego wygrzebywania niemieckich skarbów: znalazłam resztki glinianego garnka i potłuczony talerzyk. Ciekawe, co było w środku i czy znalazca wiedział wcześniej gdzie szukać i czego, czy też było to przypadkowe odkrycie z wykrywaczem.
Na Zamkową Górę najpierw podchodziłam ścieżką wyjeżdżoną przez endurowców, potem przez chaszcze. I znów nie znalazłam ruin średniowiecznej legendarnej warowni.
Skałki Zakochanych minęłam bokiem, by nie natknąć się na spacerowiczów, których o tej porze było sporo. Kawę dopiłam siedząc na kocu na łące z widokiem na Pogórze Izerskie. Do domu wróciłam już najkrótszą drogą, najpierw do wsi, potem na Kufel.
A w domu czekał mnie remontowy bałagan.
Podoba Wam się moje wędrowanie? Możecie mnie docenić i postawić kawę
https://buycoffee.to/rozmowkikobiece
Inne wycieczki w kierunku Kotliny znajdziecie tu Wycieczki na Kotlinę
OdpowiedzUsuńPierwsze na co zwróciłam uwagę, to widoki, które są po prostu przecudne 💗
Tak, a zmieniały się tak często, że szlam i wzdychałam z zachwytu.
UsuńWcale się nie dziwię, bo jest na co popatrzeć :)
UsuńWędrowne wpisy na Twoim blogu zmieniają bieg moich myśli. Lubię je. To musi być fascynujące - chodzić po bezdrożach, pić kawę z górą, nie bać się niczego i wiedzieć, że na pewno się trafi do domu:))
OdpowiedzUsuńTak, to jest fascynujące. Za każdym razem, gdy schodzę z głównego traktu towarzyszy mi dreszczyk emocji.
UsuńDziękuję że mogłam Ci towarzyszyć podczas wędrówki, miło sie spacerowało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Polecam się. Na spacery wirtualne i realne. Zapraszam do Domku pod Orzechem.
UsuńMoże mi uda się kiedyś dojechać, mam taką nadzieję :)
UsuńCiekawy wpis, to jest ekstra w blogach, że nawet na ten sam temat każdy wypowiada się trochę inaczej.
OdpowiedzUsuńMasz rację. Ile osób tyle spostrzeżeń.
UsuńJak zawsze interesujący opis wędrówki. Pozdrawiamy Łajka Team :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, staram się, by było wciągająco.
UsuńBardzo mi się podoba Twoje wędrowanie i chętnie je śledzę.
OdpowiedzUsuńWiem i bardzo mnie to cieszy.
UsuńMiło na razie choć poczytać te Twoje górskie przygody.
OdpowiedzUsuńWłaśnie dla takich czytelników się pisze 💚
UsuńNa pewno przyjemnie byłoby pospacerować w takim miejscu. Spokój, cisza.
OdpowiedzUsuńO tak! To cudowne miejsca na spacer.
UsuńBoso po szyszkach! W listopadzie!? Podziwiam spontaniczność i kontakt z naturą.
OdpowiedzUsuńNa bose spacery zawsze jest dobry czas. Właśnie wyskoczyłam ze strumienia i suszyłam stopy, to i pobiegłam boso 😂
UsuńDobrze, że nie ma u Ciebie niedźwiedzi, bez strachu możesz zapuszczać się w leśne ostępy. A jak z wilkami?
OdpowiedzUsuńNiedźwiedzi nie ma, natomiast śladami wilków szlam już nie raz.
UsuńChętnie bym Ci towarzyszyła w czasie Twojej wycieczki. Kocham takie miejsca nieco dzikie i zdecydowanie z perspektywą przebywania pod gołym niebem. Cudowne uroczyska,bystre potoki i jak widzę bardzo późna już jesień. Natura szykuje się do zimowego snu.
OdpowiedzUsuńChętnie zabieram swoich gości na takie wycieczki, więc zapraszam.
Usuńbardzo lubię z Tobą wędrować, nawet siedząc przed monitorem czuję jak mnie nogi bola po takiej wędrówce ;-)
OdpowiedzUsuńBo rowerki są fajowe... ale czasem warto sobie potuptać 😉
OdpowiedzUsuńMasz rację, jest sporo miejsc, gdzie rowerem się nie da 😂
UsuńAniu, bardzo podoba mi się Twoja wyprawa w dolinę! Naprawdę, szczerze piszę! Wiem, jaką czułaś ekscytację, bo podobne wrażenia i ja miewam, gdy zapuszczam się w nieznane w swoich górach. Lubię takie wyprawy. Na zdjęciach widać, jak dziko tam jest i pierwotnie. Ładne miejsca. Czytając, pomyślałem, że i mnie trzeba się wybrać w jakiś dziki zakątek Twoich gór. Wybiorę się na pewno.
OdpowiedzUsuńW moich górach te dzikie miejsca są niesamowicie ekscytujące, zwłaszcza, że coraz ich mniej, a i ja coraz lepiej znam swój Kamienicki Grzbiet.
UsuńTwój, pewnie, że Twój :-)
UsuńBardzo ciekawy wpis czekamy na kolejne, bloga przeglądam już jakiś czas i bardzo mi się podoba to jak wszystko opisujesz.
OdpowiedzUsuńDziękuję 😉
UsuńŚwietna praca właśnie, takiej inspiracji szukałem.
OdpowiedzUsuń