Pogoda w tym tygodniu nie należała do takich, by chciało się wyjść gdzieś dalej niż na pobliską łąkę. Nawet śnieg popadywał. Ale... przyszła sobota i cudownie się rozpogodziło. Nic nie mogło mnie więc powstrzymać przed pójściem w góry!
Wyprawa po czapkę
Nawet przez chwilę nie zastanawiałam się nad trasą, bo... w marcu zgubiłam czapkę w czasie wyprawy skitourowej i łudziłam się, że może ona sobie gdzieś tam leży i czeka na mnie. Miałam pewne podejrzenia co do miejsca, w którym zdjęłam ja z głowy i zostawiłam, a dokładnie dwa miejsca. Spakowałam więc mój nieco już wysłużony plecak (zastanawiam się, kiedy mi dno odpadnie), złapałam kijki, przypięłam psu smycz i ruszyłam w góry.
Miałam nadzieję, że moja czapka została poniżej Żelaznego Mostu, bo wówczas mogłam wybrać, dokąd pójdę później. Niestety. Czapka nie wisiała na kamieniu, przy którym przypinałam foki. Należało zatem pójść duktem ku Czterem Drogom. Nim jednak wróciłam nad Płokę, przeszłam jeszcze kawałek, by posiedzieć wśród skał. Słońce cudnie świeciło, było niewiarygodnie cicho. Rozłożyłam swój mały piknik i rozkoszowałam się dniem.
Potem poszłam najpierw nad Płokę i dalej w górę.
Cztery Drogi i co dalej?
Nie przepadam za asfaltową drogą pomiędzy Żelaznym Mostem a Czterema Drogami, przecież... szukałam czapki! O dziwo droga nie dłużyła mi się, szłam raźno ciesząc się poczuciem wolności, które mnie rozpierało. Mojej zguby nie było tam, gdzie zakładałam, że mogłam ją zostawić. Trudno. Wychodząc z domu miałam wątpliwości, czy kilkunastometrowa trasa nie będzie za długa, bo ostatnio goniąc za kozami naciągnęłam ścięgno. Okazało się jednak, że z kijami idzie mi się rewelacyjnie i gdy stanęłam na rozdrożu, wiedziałam, że jeszcze nie czas na powrót do domu! Chwilę się zastanawiałam, którą z dróg wybrać. Górująca nad rozdrożem Kamienica wołała mnie tak głośno, że uległam temu głosowi i zaczęłam się piąć stromym zboczem.
Teraz to już trzeba iść w stronę domu...
Siedziałam Na Kamienicy. Widoki zachwycały jak zwykle. Cicho... żadnych ludzi... i miałam czułam bliskość wszechświata.... Ale wszystko co piękne... Teraz już należało iść w kierunku domu. Ale tylko „w kierunku”. Zawołała mnie przecinka biegnąca idealnie w dół. Zaczęłam schodzić, zastanawiając się, dokąd mnie zaprowadzi droga. I zaprowadziła mnie do znanego duktu obok pogańskiej kaplicy.
Potem trzymałam się biegu Mrożynki. Znalazłam miejsce, gdzie siedziałam kilka dni wcześniej. Ale do kąpieli poszukałam miejsca bardziej nasłonecznionego, tym razem siedziałam na ciepłym igliwiu, piłam kawę, moczyłam nogi... i gdy mój termos pokazał dno, zebrałam się do domu. Wracałam tak jak zawsze: przez stary Radoszków, mostkiem nad Przecznickim Potokiem i łąkami na zboczach Stożka.
W górach spędziłam 7 godzin, przeszłam około 20 kilometrów. Z jedynego pięknego dnia wycisnęłam dokładnie wszystko!
A czapka... cóż... kupię nową.
7 godzin to długi spacer, na pewno było ciekawie.
OdpowiedzUsuńMoje wycieczki najczęściej trwają po kilka godzin.
UsuńSzkoda, że nie znalazłaś czapki, ale za to miałaś udaną wyprawę. Piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda, bo była prezentem od Ślubnego. Ale to był tylko pretekst do wycieczki
UsuńCudowne te Twoje spacery, nawet mimo znanej trasy zawsze znajdziesz coś co cię zachwyci i doda energii
OdpowiedzUsuńTo prawda. Mimo wędrówki po znanych ścieżkach, zawsze znajdzie się coś nowego.
UsuńO jak pięknie, widzę, że to musiała być wspaniała wyprawa :) KasiaK
OdpowiedzUsuńOj, była!
UsuńKiedyś zostawiłem okulary do czytania, wiedziałem gdzie to stało, wróciłem, szukałem i… nie znalazłem.
OdpowiedzUsuńCoś dziwnego dzieje się z rzeczami zostawionymi na szlaku…
Nieznane dróżki w znanych górach kuszą, oj, kuszą.
Tak sobie myślę że to fajny temat na bajkę : przygody czapki na szlaku.
Usuń🤔 szukanie czapki 🤔 to tak to się teraz nazywa 😉😂
OdpowiedzUsuńNo tak 😂
Usuń