Nieistniejącą drogą szłam przez opuszczoną wieś. Duchy dawnych mieszkańców zaglądały przez nieistniejące okna i zapraszały na herbatę. To był ich czas. Czas zaduszny.
Odwiedziny na katolickim cmentarzu
Zaduszki rozpoczęłam w ostatnim dniu października. Odwiedziłam na katolickim cmentarzu sąsiadów- mieszkańców Fersztla, których pamiętam z dzieciństwa, gdy przyjeżdżałam do Domku pod Orzechem na wakacje. Przed moimi oczyma przesuwały się obrazy przytulnych kuchni, w których te wszystkie Marie i Marianny przygotowywały smaczne posiłki, serdecznie witały gości. Niektóre z nich były Strażniczkami. Młodymi niemieckimi kobietami, które w 1945 roku, gdy ich rodziny musiały opuścić domy, zostawały, by doglądać gospodarstwa. Pewnie wierzyły, że ich bliscy kiedyś wrócą. Nie wrócili. Marianny wychodziły za mąż za Polaków, przesiedleńców, rodziły dzieci. Umierały i pochowano je na przykościelnym cmentarzu, choć ich rodziny miały swoje grobowce po drugiej stronie drogi na Fersztel.
Wieczorem, przy małym ognisku pozwoliliśmy duchom snuć się i tańczyć w dymie.
Pamięci tych, którzy byli tu przed nami...
1 listopada oddałam innym sąsiadom. Tym dawniejszym, o których pamięć nieuchronnie ginie. Tradycyjnie odwiedziłam zgliszcza ewangelickiego cmentarza, zajrzałam do Klary, lecz jej nagrobek został ostatnio bezmyślnie zniszczony.
Obiecałam jej jednak, że wrócę wiosną, gdyż wreszcie udało mi się zarazić swoją ideą posprzątania tego miejsca kilkoro mieszkańców z sołtysem na czele. Może na przyszłe Zaduszki będę mogła napisać o ewangelickim cmentarzu całkiem inną historię?
A po południu, gdy słońce skłoniło się ku zachodowi ruszyłam nieistniejąca drogą przez Fersztel. Wstąpiłam do ruin. Stanęłam przy oknie, spojrzałam na nieistniejący ogród.
Spojrzałam na nieistniejący piec, zapytałam sąsiadkę, czy gdy jej bliscy odchodzili, to pod blachą jeszcze tlił się ogień, czy w czajniku bulgotała woda. Zostawili dom opuszczonym, czy mieszali już w nim polscy osadnicy? Milczała...
A potem odwiedziłam kolejny z nieistniejących domów. Usiadłam przy nieistniejącym stole spod oknem. Przyglądałam się, jak sąsiadka nalewała herbatę z nieistniejącego garnuszka do równie nierealnych kubków. Na talerzyku ułożyła ostatnie gruszki. Zapytałam, czy gdy odchodzili, grusza kwitła, czy owocowała?
Czy lubiła patrzeć przez okno na drugą stronę doliny, tam gdzie stoi mój dom. Milczała zatopiona w swoich myślach... Zmierzchało. Chyba trochę się zasiedziałam, więc pożegnałam milczącą sąsiadkę.
Został mi jeszcze jeden dom. Ten najbliżej nas. Podobno był duży i bogaty. Z kamienną mozaiką na podłodze. Stąpałam ostrożnie. Usadowiłam się wygodnie. Tym razem to ja zapaliłam świece i nalałam herbatę. Zapytałam sąsiadkę, czy pamięta Minnę Friedę? Czy czasem pożyczała sól od sąsiadów? Wyimaginowaną łyżeczką sięgnęłam po śliwkowe powidła z renklody rosnącej za oknem. Wiele miałam pytań... Ale za każdym razem odpowiadał mi tylko szum wiatru w gałęziach drzew wyrosłych na ruinach.
Na końcu wspięłam się na Kufel. Popatrzyłam na opuszczoną wieś, Moi nieliczni żyjący sąsiedzi właśnie zapalali lampy, czytali książki, pili herbatę, rozmawiali...
A gdy lekko zamglony Księżyc oświetlił dolinę, zeszłam do domu. Na parapecie ustawiłam świecę. Zapaliłam. Właczyłam ulubioną balladę. Niech duchy przodków ogrzeją się nad płomieniem... Niech snują swoją opowieść. Ja posłucham...
Zdjęcia jak zawsze śliczne. Kibicuję i mam nadzieję, e uda Ci się akcja z tym ewangelickim cmentarzem 👍
OdpowiedzUsuńMusi się udać!
UsuńJa odwiedziłam najbliższych na cmentarzu, ale staram się robić to regularnie nie tylko od święta
OdpowiedzUsuńMoi bliscy leżą zbyt daleko. Ale już w ten weekend odwiedzę groby.
UsuńNa pewno nie można zapominać o tych co odeszli.
OdpowiedzUsuńPamięć, zwłaszcza w takich miejscach jak nasze jest istotna dla prawdy historycznej.
UsuńListopad jest czasem szczególnej nostalgii za tym co było.
OdpowiedzUsuńTo prawda.
UsuńWspaniała taka podróż ze wspomnieniami i te nie istniejące już przedmioty. Kiedyś to wszystko miało znaczenie, dziś można tylko powspominać.
OdpowiedzUsuńTak, pozostaje pamięć.
UsuńPamięć w odniesieniu do historii jest w naszym kraju często bolesna. Z państwa wielokulturowego w którym na przestrzeni wieków żyło wspólnie wiele narodowości zdecydowano się zbudować monokulturę. Metody jakimi to osiągnięto przywołują bolesne wspomnienia zwłaszcza dla tych którzy stracili bliskich, domy, tożsamość i przynależność.
OdpowiedzUsuńMasz rację, najbardziej widoczne zabliźniające się rany widać na pograniczach.
UsuńWstęp świetnie napisany, Anno!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem. Cały tekst jest bardzo dobry. Szczerze gratuluję jego napisania!
Piszę o samych słowach, a Ty wiesz, że dobrze napisane czynią na mnie wrażenie. Tutaj dodać mi trzeba jeszcze ich wymowę, jakże ludzką i zadumaną. Życie to pokolenia, a my co prawda jesteśmy tylko drobną cząstką istnień, ogniwem ledwie, ale w jednym szeregu z tamtymi, minionymi, i z nimi związani tak, jak i przyszłe pokolenia związane będą z nami.
Krzysztof G.
Dziękuję Krzysiu. Nosiły mnie te refleksje. Oj nosiły.
Usuń