Koniec lipca po prostu mnie zaskoczył, bo pojawił się nagle, niczym nie zapowiadany… A tak na poważnie, tyle się działo, iż nie miałam czasu na sprawdzanie dat. Gdy jeszcze pracowałam, była to istotna data, bo nieubłaganie zbliżał się koniec urlopu i powrót do pracy. Z drugiej strony, letnie miesiące miały cezurę w postaci wielodniowych wyjazdów, które długo się pamiętało. Teraz lato jest czasem wytężonej pracy w Domku pod Orzechem, ale na brak atrakcji nie mogę narzekać.
Domowe obowiązki
Na plan pierwszy w lipcu wysuwają się oczywiście obowiązki agroturystyczne w Domku pod Orzechem: pranie, sprzątanie, gotowanie. A gościliśmy kolejny konny rajd, więc pracy było sporo, zwłaszcza, że karmiłam tym, co nasi goście lubią najbardziej: pierogami, pysznymi śniadaniami i potrawami grillowanymi. Odwiedzali nas takze bliższi i dalsi znajomi, a na koniec miesiąca wpadł jeszcze mój brat.
Oberwałam czereśnie, bez koralowy i porzeczki, trzeba więc było je wszystkie przetworzyć i włożyć w słoiki. Jeśli dodamy do tego prace w ogrodzie i gospodarstwie, to wychodzi całkiem pracowicie.
Kulturalnie i czytelniczo
Nie samą pracą człowiek żyje, więc w przerwach między kolejnymi falami gości przeczytałam kilka książek, w tym przedpremierową, którą obejmę patronatem, ale o tym przy kolejnej okazji. Recenzje pojawiały się też na Instagramie. Część pozycji jeszcze czeka na swoją kolejkę.
Trzykrotnie byłam w kinie. Obejrzałam ze Ślubnym nowego „Indianę Jonesa” oraz „Mission Impossible”, a na „Barbie” wybrałam się z blogową koleżanką. Przy czym było to pierwsze nasze spotkanie i okazało się dokładnie tak udane, jak zakładałyśmy.
Turystycznie i sportowo
No tu czuję trochę niedosyt… w tym roku jakoś niewiele czasu spędzam na rowerze i bardzo nad tym ubolewam. Ale… dwukrotnie byliśmy na kajaku nad jeziorem. Przy czym raz był to wypożyczony kajak i Jezioro Złotnickie, potem kupiliśmy własny kajak pneumatyczny i testowaliśmy go nad Jeziorem Leśniańskim.
Z tego krótkiego podsumowania można wyciągnąć kilka wniosków: lipiec spędziłam pracowicie i aktywnie, ale zaniedbałam strasznie bloga, bo każde wydarzenie mogłoby posłużyć za temat blogowej notki, a posty w lipcu powstały tylko cztery!
Gratuluję tak pracowitego miesiąca. Żaden dzień nie był stracony i to ważne. W zimowe wieczory będzie co wspominać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiękne widoki tam u Ciebie. Widzę że lipiec minął Ci pracowicie.
OdpowiedzUsuńWidać lipiec udany. Wypad nad jezioro jeszcze przede mną, a jak na złość nie ma pogody
OdpowiedzUsuńIntensywny miesiąc. Życie w ciągłym biegu jest męczące, fajnie że znalazłaś czas na wypoczynek i relaks
OdpowiedzUsuńPróbuję sobie wyobrazić ilość i różnorodność prac związanych z agroturystyką…
OdpowiedzUsuńAniu, odnoszę wrażenie (graniczące z pewnością) że tegoroczny lipiec nie miał 31 dni. Zauważ, że tak niedawno był jeszcze czerwiec, lato całe przed nami, a tu już sierpień. Fakt ten daje do myślenia…
Krzysztof Gdula
Super!
OdpowiedzUsuń