Od początku swojego istnienia, czyli
od trzech lat Gravmageddon ma stałe miejsce w moim kalendarzu. Nie
inaczej było również w tym rok. Z roku na rok impreza rozrasta
się, przybywa kolejnych wariatów chcących zmierzyć się z Górami
Izerskimi i Karkonoszami. Nie zmienia się jednak doskonała
atmosfera tej imprezy, którą, mimo całego rozmachu, śmiało można
nazwać – rodzinną.
Tegoroczna edycja od dwóch pozostałych
różniła się znacząco pod kątem trasy. Duża jej część biegła
w Czechach, zahaczając o Harrachov, Liberec i wjazd na Jested,
objazd Palicznika, czy dwukrotny podjazd w okolice Smedavy. Polska
część trasy wiodła najpierw ku przełęczy Karkonoskiej, a
ostatnie 100 km to dojazd do Domku pod Orzechem, gdzie usytuowano
pitstop, a następnie pętla po najbardziej kultowych izerskich
miejscówkach.