Góry Izerskie od lat słyną jako idealne tereny do uprawiania narciarstwa. Kilkadziesiąt kilometrów ratrakowanych tras biegowych w okolicy Jakuszyc sprawiają, że co roku przyjeżdżają tu tysiące turystów spragnionych szusowania po świetnie przygotowanych szlakach dla narciarzy biegowych. Miłośnicy nart zjazdowych też mogą liczyć na kilka wyciągów i tras zjazdowych. Ja jednak zakochałam się w skiturze i co roku czekam na taką ilość śniegu, by ruszyć w głuszę.
Mój sprzęt skiturowy
Istotą narciarstwa skiturowego jest wolność i niezależność. Gdy już zdobędziemy odpowiedni sprzęt, możemy iść, gdzie nas oczy poniosą, a jedynym ograniczeniem jest kondycja i warunki śniegowe.
Gdy kilka lat temu dowiedziałam się o istnieniu takiej dziedziny narciarstwa, myślałam, że nigdy nie będzie mnie stać na drogie wyposażenie. Szybko się jednak okazało, że chcieć to móc. Kupiłam używane dziecięce narty skitourowe i buty (ach te gabaryty krasnoludka!). Owszem trochę zniszczone, ale przecież nie chodzi o lans tylko fajną zabawę. Zamiast profesjonalnej odzieży narciarskiej wykorzystuję stroje rowerowe, kijki mam te do nart biegowych.
Reszta wyposażenia to rowerowe okulary, plecak turystyczny,
termos i koc. Tak przygotowana mogę ruszyć na izerskie trasy.
Skitura w Górach Izerskich
Gdy wszyscy narciarze kierują się w stronę Szklarskiej Poręby lub Świeradowa Zdroju, ja zapinam narty przed gankiem Domku pod Orzechem i wdrapuję się na mój ukochany Kamienicki Grzbiet. Tu na dziewiczym śniegu narty do skitury sprawdzają się idealnie. Kilometry leśnych duktów, przecinki i ścieżki pozwalają godzinami piąć się i zjeżdżać na zmianę. Mam kilka ulubionych tras, jednak zaczęłam od tej najprostszej i najkrótszej.
Wdrapałam się na Modrzewiową Drogę i dalej na Rozdroże 5
Dróg. Trasa, która latem zajmuje mi kilkanaście minut, zimą na świeżym śniegu
pokonuję w trochę ponad godzinę. To znaczy, że moja kondycja leży i trzeba koniecznie
coś z tym zrobić. Nie maiłam całego
dnia, więc usiadłam na belkach , które osłoniły mnie od wiatru wiejącego na grzbiecie.
Tu zjadłam drugie śniadanie i napiłam się herbaty. Odpoczęłam i zaczęłam zjeżdżać
drugą z odnóg rozdroża. Sypki śnieg nie ułatwiał mi zjazdu, na biegówkach musze
na tej trasie hamować. Na nartach skiturowych sunęłam powolutku i musiałam posiłkować
się kijkami.
Dopiero na ostatnim kilometrze mogłam czuć prawdziwa frajdę
z jazdy.
Do domu wróciłam pełna endorfin, ale zmęczona bardziej niż powinnam. Przez kolejne dwa dni omijałam ciężkie buty z daleka. Wolałam lekkie buty i narty biegowe. I nawet kręcenie się wokół Kufla mi nie przeszkadzało.
To na pewno frajda. Ja jednak nigdy nie miałam ciągot do uprawiania takiego sportu.
OdpowiedzUsuńBrawo wszechstronna wędrowniczko. Tej zimy chociaż trochę więcej śniegu, można "szaleć". Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAniu, podoba mi się Twój sposób na kompletowanie wyposażenia. Mam go za „zielony” i właściwy.
OdpowiedzUsuńJak widzę, nogi masz po pachy albo i wyżej! :-)
Aniu, jest półmetek zimy; widziałem kwitnącą leszczynę, słyszałem pokazowe kucie dzięciołów. Może więc powoli szykować się do wiosennego sezonu? …
Krzysiek G.