Chcesz mieć piękną pogodę w Karkonoszach? Zabierz ze sobą Ślubnego! Nie przesadzam. Odkąd zaczęliśmy wspólnie eksplorować najwyższe sudeckie pasmo, zawsze mamy super widoczność i odpowiednią temperaturę. Tym razem poranek nie zapowiadał, że znów się uda, na Szrenicę wjeżdżaliśmy we mgle, a potem…
Do źródeł Łaby
Zacznijmy od tego, że kolejka na Szrenicę miała jakąś awarię i wyjechaliśmy z półgodzinnym opóźnieniem. Ślubny nieco marudził, czym mnie trochę drażnił. Wreszcie ruszyliśmy ubrani na cebulkę, bo poranek był naprawdę rześki. Ledwo jednak zsiedliśmy z kanap i skierowaliśmy się na zielony szlak, chmury zaczęły się rozstępować, pokazując nam skrawki znanych już pejzaży. Póki co, temperatura oscylowała w granicach 10 stopni, ale to miało się niedługo zmienić. Jeszcze na czerwonym szlaku snuły się mgły, ale czym wyraźniej widzieliśmy Łabski Szczyt, tym chmury rozrzedzały się i ukazywało się błękitne niebo.
Po przekroczeniu granicy z Czechami mieliśmy już piękną widoczność, co nas ucieszyło, bo zapowiadały się oszałamiające widoki. Najpierw jednak odwiedziliśmy miejsce, które ciekawiło mnie od dłuższego czasu, czyli Źródło Łaby. Przyznaję, że Czesi potrafią w atrakcje.
Symboliczne miejsce, gdzie Łaba bierze swój początek zostało zamienione w fotograficzną gratkę. Niestety koryto tego źródła wyschło, tylko na dnie studni połyskiwała woda. Ciekawym pomysłem są herby miast leżących nad rzeką i drewniana makieta Łaby z podaną długością.
Gdy przyszliśmy wokół kręciło się sporo młodzieży, pewnie jakaś wycieczka szkolna, ale gry ruszyli dalej, zrobiło się spokojnie i mogliśmy się napić kawy i zjeść drugie śniadanie, podziwiając okolice. Tu zdjęliśmy część ubrań, bo powietrze ociepliło się.
Wodospad Panczawy
Zgodnie z drogowskazami podążaliśmy w kierunku Łabskiej Boudy. Po drodze minęliśmy cienką strugę, którą można potraktować jako obecne źródło Łaby. Czeskie schronisko minęliśmy, nie zatrzymując się. Zrobiłam tylko kilka zdjęć i naszła mnie refleksja, że chciałabym się kiedyś obudzić z widokiem, jaki mają goście tego obiektu. Bo też położony jest niezwykle malowniczo na stromej grani nad głęboką doliną Łaby.
Czerwony szlak ku wodospadowi Panczawy biegnie podobną granią, cały czas widzi się postrzępione skały, a w miejscach widokowych spogląda się w przepaść zbliżoną do tej na Śnieżnych Kotłach. To najbardziej widokowa trasa jaką szłam. Po kilkunastu minutach marszu dochodzimy do celu, czyli Panczawy.
Ta niewielka rzeczka spada kaskadami w dół z ogromnym hukiem. Przy czym punkt widokowy umiejscowiony jest nad wodospadem. Widzi się rzekę, która nagle znika. Z innego punktu oglądamy kilkadziesiąt metrów siklawy.
Wrażenie niesamowite i nie do opisania.
Z nad wodospadu musieliśmy się kawałek wrócić, by najpierw
niebieskim, a potem żółtym, wreszcie zielonym szlakiem dojść do Voseckiej Boudy, gdzie postanowiliśmy
zjeść obiad.
Knedliki w Voseckiej Boudzie
O tym, że zjemy w Voseckiej Boudzie wiedzieliśmy od początku. W czasie naszej pierwszej tegorocznej karkonoskiej wycieczki zauważyliśmy drogowskaz z reklamą. Zaledwie 500 m od czerwonego szlaku i niewiele więcej od Szrenicy czeskie schronisko kusiło tradycyjnym jedzonkiem. No jak się oprzeć takiej pokusie?
Nie da się. My dotarliśmy tam zielonym szlakiem, malowniczą,
pustą ścieżką, z której rozciąga się widok na czeskie Izerskie i hen dalej.
Vosecka Buoda to niewielkie schronisko pośrodku łąki. Kuchnia
proponuje kilka różnych zup, dwa rodzaje knedlików, smażony ser i ciasto. No i
jest kofola z kija!
My zamówiliśmy oczywiście knedle: jedne z gulaszem i jedne z jagodami. Oba dania pyszne i sycące. Położenie schroniska determinuje jego nastawienie na polskiego turystę, można więc płacić w złotówkach (nie ma płatności kartą)
Ze względu na przepiękną pogodę jedliśmy przed schroniskiem,
mając przed sobą panoramę gór i dolin. Objedliśmy się jak bąki, więc zamiast
ruszyć dalej do granicy, rozłożyliśmy się na kocu i cieszyliśmy się chwilą,
która trwała i trwała…
W końcu jednak trzeba było się ruszyć (żółtym szlakiem), żeby
planowo znaleźć się na stacji kolejki i zjechać do Szklarskiej Poręby.
Trasa liczyła jakieś 12 kilometrów z niewielką różnicą
wzniesień. Praktycznie najbardziej stromo było miedzy schroniskiem a czerwonym
szklakiem. Nie było możliwości, by się zmęczyć. Raczej należałoby mówić o
dłuższym spacerze.
Wycieczka nad Wodospad Panczawski byłą ostatnim wypadem w Karkonosze
w tym sezonie. Już czuło się zbliżające się wakacje i wzmożony ruch, a my nie
lubimy tłoku, zatem przez najbliższe miesiące chodzić będziemy po Górach
Izerskich oraz popływamy kajakiem, odkrywając dla siebie kolejne „kałuże”.
Trzeba przyznać, piękną wędrówkę Odbyliście. Nie ma to jak mieć obok siebie bratnią duszę. Troszkę pomarudzi ale to też jest urocze. Ważne, że jest i wędrujecie ramię w ramie. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTakie knedliki to sama chętnie bym zjadła.
OdpowiedzUsuńJa je kocham 🤣
UsuńSuper wypad. Przydałby się taki odpoczynek.
OdpowiedzUsuńTo zapraszamy do nas.
UsuńKuszący jest sposób dostania się pod karkonoskie szczyty kolejką, bo tak długi marsz lasem pod górę nie zachęca. Może więc wybrać się tam, oczywiście z gwarantem pogody czyli Ślubnym?…
OdpowiedzUsuńAniu, kilka godzin temu wróciłem. Pranie już się suszy, a ja usiadłem do komputera.
Kolejka to naprawdę wygodny sposób.
Usuń