poniedziałek, 9 września 2024

Sprintem przez sierpień

 


Sierpień minął tak szybko, że nawet się nie spostrzegłam. Było parno, gorąco i męcząco. Wyjście spod orzecha na rozgrzane łąki było decyzją heroiczną, stąd czas spędzaliśmy pod hasłem „Uff jak gorąco”.

Gravmageddon i festyn wiejski 


A działo się wyjątkowo dużo. Sam początek miesiąca upłynął nam pod hasłem Gravmageddon i pobyt Chudej z Krzysiem. Z Chudą jeździłyśmy nad najbliższą wodę, czyli do tzw. dziury (pozostałości po kamieniołomie bazaltu) by choć trochę się ochłodzić. 


Potem Chuda pojechała maraton ( relacja Chudej z przejazdu Gravmageddonu), a my z Ślubnym przez trzy dni obstawialiśmy punkt żywieniowy. To już kolejny rok, gdy na punkcie razem z naszym Kołem Gospodyń Wiejskich  organizujemy wielką wyżerkę. W tym roku nawet ostatni zawodnik mógł skorzystać z dań na ciepło i zimno, napić się kawy, herbaty czy lemoniady. To był intensywny czas, ale dzięki współpracy z kołem udało się to wszystko spiąć i ogarnąć.

Tydzień później organizowaliśmy stoisko Koła Gospodyń Wiejskich na festynie w naszej wiosce. Znów było huk roboty, bo oboje jesteśmy społecznikami, więc pomagaliśmy przed festynem i w trakcie. Na mnie spoczęła jak zwykle organizacja stoiska ze słodkościami i napojami. A wieczorem, Chuda dała pokaz tańca z ogniem. Było widowiskowo!


I gdy tak przyglądam się działaniom naszej wiejskiej społeczności, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że z roku na rok jesteśmy coraz lepiej zorganizowani i zintegrowani, a wieś powoli pięknieje.


Chwila wytchnienia i rajdy konne


Po festynie zrobiło się nieco spokojniej i miałam czas na czytanie książek, leżenie w hamaku nad wodą, czy wieczorne kręcenie się po wrzosowisku i leżenie nocą, by obserwować spadające gwiazdy. 

Ale to było tylko kilka dni wytchnienia, bo potem obsłużyliśmy dwa konne rajdy z międzynarodowym towarzystwem. To są niesamowite spotkania, które pozostają w pamięci, choć wymagają od nas sporych nakładów pracy.


Goście, zmiany... oraz sesja zdjęciowa


Końcówka miesiąca upłynęła nam na goszczeniu Gui i Małej M. , wędrowaniu po skałkach ( relacja z wycieczki na Kocie Kamienie) i… chorowaniu. Prawdopodobnie Mała M. sprzedała mi jakiegoś wirusa i kilka dni czułam się nie najlepiej. Mimo tego zdążyłam jeszcze zapozować przesympatycznej młodej fotografce, której zamarzyła się sesja z dojrzałą i świadomą siebie wiedźmą.  

Na efekty sesji jeszcze czekam, bo póki co dostałam tylko sygnalne trzy zdjęcia. Na ostatni weekend przyjechali też brat z bratową oraz niewielki konny rajd, który prowadziła moja przyszywana córeczka Marzena. 


No i jeszcze nie sposób pominąć dwie duże zmiany w samym obejściu: z funduszy "Nowego Ładu" gmina zdecydowała się na remont naszej drogi dojazdowej, więc powolutku można już do nas bezpiecznie dojechać bez obawy o spalenie sprzęgła lub urwanie rury wydechowej. 


Druga inwestycja jest naszą prywatną: postawiliśmy dużą wiatę dla gości oraz prac zabaw . Jeszcze trwaja prace wykończeniowe, więc trzeba trochę poczekać na zdjęcia i opis. 


I tak właśnie minął nam sierpień. Totalny kołowrotek, gdy czasem nie miałam czasu, by wytchnąć i pomyśleć, a co dopiero systematycznie prowadzić bloga (dobrze, ze chociaż na Ig się pojawiałam)



6 komentarzy:

  1. My też wczoraj jako KGW wystawialiśmy się na Dożynkach. Takie inicjatywy łączą ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję czynnego udziału w tych wszystkich przedsięwzięciach. Wrzesień pogodowo wygląda trochę spokojniejszy. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, kiedyś myślałam, że dam radę bez bycia społecznikiem. Nie dałam.

      Usuń
  3. Mi całe lato przebiegło przed oczami. Przydałby się jeszcze miesiąc.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czarownica jak malowanie choć nieco melancholijna w odbiorze.

    OdpowiedzUsuń