O tym, że kocham las nie trzeba nikomu przypominać. Tego, że lubię sztukę tez nie. No i że kocham kino też wiecie. To oznacza, że gdy zobaczyłam zapowiedzi filmu biograficznego o „czarnej owcy” w rodzinie Kossaków, czyli Simonie, musiałam wybrać się do kina. A że z okazji Święta Kina film grany był przedpremierowo w Heliosie, więc pojechałam do Jeleniej Góry.
Krótko o Simonie i filmie
Simona Kossak to niezwykle barwna i ciekawa postać.
Wyprzedziła epokę swoimi badaniami na temat zwierząt i Puszczy Białowieskiej, której
poświęciła swoje życie.
Prywatnie związana z fotografem Lechem Wilczkiem, któremu zawdzięczamy piękne zdjęcia kobiety lasu. Wiecej o Simonie Kossak znajdziesz: Kim była Simona Kossak
Film Simona Kossak w reżyserii Adriana Panka pokazuje
pierwsze lata życia młodej naukowczyni w Puszczy Białowieskiej. Simona (Sandra
Drzymała) właśnie obroniła prace magisterką i zamiast potulnie poddać się woli
apodyktycznej matki ( Agata Kulesza), rusza do puszczy, gdzie ma za zadanie badać
życie saren. Szybko odkrywa, że jej praca ma być wykorzystana niezgodnie z jej
założeniem. Przezywa rozczarowania związane z ludźmi. Wiąże się z Lechem
Wilczkiem (Jakub Gierszał).
Moje odczucia po seansie
Do kina szłam z wielkimi oczekiwaniami (choć zostałam już wcześniej ostrzeżona, że mogę się rozczarować) Wydawało mi się jednak, że zarówno majestatyczna puszcza jak i barwny życiorys są czymś, czego nie da się zepsuć, to okazało się, że można. Jedynie gra aktorska się tu broni. Młoda Sandra Drzymała z jasnymi warkoczykami i lekko rozdziawioną buzią jest uosobieniem niewinności oraz naiwnej wiary w prawdę i nawet gdy zaczyna działać wbrew przyjętym normom, buntuje się to tej niewinności nie traci.
Agata Kulesza świetnie wychodzi w rolach silnych kobiet,
których nic nie złamie, więc ta rola jest dla niej stworzona, z kolei Jakub
Gierszał dał się poznać jako czarny charakter w serialu o Chyłce oraz w Białej
Odwadze, więc i tu grając Wilczka, wpisuje się w rolę kochanka przed którym
inne kobiety ostrzegają.
Dalej już nie jest dobrze. Zdjęcia puszczy nijakie, pozbawione czucia przyrody, bardziej jak z reklamy pewnego złocistego napoju niż filmu przyrodniczego. Lepsze były w „Panu Tadeuszu”, a „Pokot” jest o lata świetlne wyżej w rankingu zdjęć przyrody.
Muzyka obroniłaby się, gdyby… nie podkładana była
przypadkowo, bo o ile bigbit zrozumiały jest na imprezie u Glorii Kossakówny,
to już w puszczy niekoniecznie.
Scenariusz… no cóż. Film składa się z urywków,
poszatkowanych obrazów, które miały chyba pokazać skomplikowane relacje Simony
z innymi ludźmi, ale tak naprawdę przemawia do mnie jedynie scena z młoda
szeptunką.
Czy warto było iść do kina? No niekoniecznie. Jedyne, co
osiągnęłam to zaspokoiłam ciekawość i nabrałam apetytu na książki o Simonie. Całe
szczęście, ze bilet kupiłam w ramach akcji Święto Kina, więc był tani (choć
seans niedzielny) , a ja oprócz wizyty w Heliosie miałam zaplanowane tez inne
atrakcje w Jeleniej Górze, o czym w następnym poście.
Lubisz recenzje filmowe? zajrzyj również:
Dziadek Andrzej
OdpowiedzUsuńZawsze warto iść do kina, to miejsce ma wyjątkowy klimat.
OdpowiedzUsuńNawet jeśli film nie jest spektakularny to efekt pracy wielu ludzi chcących przekazać wartości i uczucia.
Czasem wychodzi to lepiej a innym razem pozostawia możliwość dalszego doskonalenia w kolejnych filmach.
Mam w pamięci seanse gdzie pamiętam uczucia jakie ze sobą niosły a tytuł filmu już nie koniecznie - to jest chyba magia kina. Obecne molochy w centrach handlowych z napojami i kukurydzą już tego nie mają.
To nie moje klimaty. Nie wczuła bym się w ten film.
OdpowiedzUsuń